14.08.2024
Kocham życie, oto moja prawdziwa słabość. Kocham je tak bardzo, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie w nim cierpienia.
Albo inaczej, nie wierzę cierpienie. Ono istnieje, ale nie identyfikuję się z nim. Wpisane jest w moją historię, jak porażka czy rozczarowanie, stanowi jedynie część mojej „bitwy”.
Kocham życie, dlatego nie czuję do nikogo obrzydzenia, moje serce nie odbywa na nikim procesu. Unika tego, by kogoś sądzić. Nie ma w nim ogłaszanych wyroków. Niczym róża, która pachnie tak samo dla każdego – dla złych i dobrych. Nie potrafi przestać pachnieć.
Tak łatwo kochać życie. Albo inaczej, jest to tak proste, że dla innych może wydawać się bardzo trudne.
Do sądzenia, do niekochania, jesteśmy nieustannie gotowi. Wystarczy przyjrzeć się ludziom, obcym, znajomym, własnej rodzinie. Broń boże nie dawać im pretekstu do sądu. Trzeba stosować środki ostrożności, nie zawieść oczekiwań, inaczej Cię rozszarpią.
Kiedy przestałem identyfikować się z oskarżeniami i sam nie oskarżam nikogo, moje stosunki z ludźmi uległy zmianie. Oni sami nie zmienili się. Nadal potrafią mnie pogłaskać, pochwalić, albo się na mnie zezłościć – po prostu już się z tym nie utożsamiam.
Od kiedy przestałem się lękać, że jest we mnie coś, co można by osądzić, sądy innych nie mają znaczenia. Bez trudu akceptuję posiadanie nieprzyjaciół. Wszystko to jest w porządku, trudniej byłoby się zgodzić, że jest inaczej.
Moja zadowolona mina może doprowadzić kogoś do wściekłości. Podejrzenia, że żyję pełnym życiem i oddany jestem szczęściu – oj, tego można nie wybaczyć.
Nie spodziewam się nagrody za szczerość. Moje upodobanie do prawdy za wszelką cenę to namiętność, która nie oszczędza niczego i nikogo, mnie również. Wręcz odwrotnie, spodziewam się wyroku. Ci, którzy proszą mnie o bycie szczerym, oczekują tylko, że podtrzymam ich w dobrym mniemaniu o sobie, dostarczając potwierdzenia, którą da im moja obietnica prawdy.
Ale naga prawda nie zawsze jest piękna. I wtedy ta szlachetna szczerość i uczciwość, która miała być warunkiem przyjaźni – rodzi sąd, proces i wyrok. Skutkuje złością.
Jest to tak bardzo prawdziwe, że ludzie rzadko zwierzają się naprawdę. Wolą spać z tajemnicą/iluzją niż z prawdą. Unikają szczerości, aby uniknąć sądu. Chcą tylko, aby ich żałowano i zachęcano do kroczenia ich drogą. Nie chcą być winni i karzą tych, którzy ich takimi widzą.
W takim razie, czy nie lepiej zachowywać prawdę dla siebie, skoro mało kto jest na nią gotowy? Ukrywać swój obraz i pokazywać tylko temu, kto chce go zobaczyć?
Cóż, mi jest wszystko jedno. Nie czekam na pochwały, nie czekam na krytykę, powstrzymuję się od wyroków i nie przejmuję oskarżeniami. W porę odzyskałem jasność widzenia. Nie obawiam się już sądu czy zranienia, bo widzę wyraźnie, jaki jest świat i że nie jestem już jego częścią.
Kocham życie, kocham to zatapianie się w nim, lecz płacę za to cenę. Czasami cena jest wysoka. Kiedy nie mogę poświęcać komuś tyle uwagi, ile ta osoba wymaga, nie zawsze jest mi to wybaczone. A ja po prostu kocham życie, które jest olbrzymie i bogate. Jakie znaleźć w tym wyjście?
Bo kiedy jestem szczęśliwy, zbytnio nie przejmuję się innymi. Nie pamiętam daty ich urodzin. Wyjście jest więc zamknięte. Będę nieobecny w chwili, kiedy będę najbardziej szczęśliwy. Będę szczęśliwy i sądzony za szczęście. Albo nieszczęśliwy i wolny od sądu.
Sądzę, że nie ma ani jednej istoty, którą bym kochał i której bym w ten sposób nie zdradził.
Śmieję się z własnego procesu przeciwko sobie. Śmieję się z własnej słabości.
Śmieję się z własnych usprawiedliwień, bo przecież, czy to nie brzmi jak mowa przed sądem, usprawiedliwianie własnego szczęścia?
Zostałem skazany. Wyrok: bycie w całkowitym konflikcie ze światem i w całkowitej zgodzie ze sobą. Brak środków łagodzących.
Nie odwołuję się. Wolę być winny, niż nie kochać życia. cdn.