5.08.2024
To, czego naprawdę potrzebuję nie jest potęgą, prestiżem, wygraną, sukcesem, czy zaszczytem. Nie są to też związki z innymi ludźmi.
Potrzebuję jedynie wydostania się z klatki wdrukowanych mi poglądów i przedostania się do rzeczywistości. Przedarcia się przez iluzje i nawiązania kontaktu z prawdą.
Jakie to sprzeczne z moim wychowaniem. Od najmłodszych lat uwarunkowano mnie, abym do szczęścia potrzebował tak wiele. Żyję w kulturze, w której trening przygotowujący do osiągnięcia celów, docierania dokądś, jest celem nadrzędnym.
To wręcz przerażające odkrycie, kiedy zdaję sobie sprawę, że nie potrzebuję nikogo do szczęścia. Mogę z kimś być, ale być też całkowicie szczęśliwy bez tej osoby. Czerpać wielką radość z czyjegoś towarzystwa, bez uzależniania się. Nie ma wtedy we mnie żadnych obaw, zazdrości, prób zawładnięcia tą osobą, uczepienia się, zawłaszczenia. To wspaniałe uczucie. Tańczyć swój taniec. Być wolnym i cenić wolność innych.
Jak można kochać ludzi, jeśli potrzebujemy ich do własnych celów? Taka miłość może tylko wykorzystywać i używać. Nie może ci pozwolić, abyś był wolny. Jeśli jesteś komuś niezbędny, aby ta osoba czuła się szczęśliwa, musi ciebie użyć, manipulować tobą, znaleźć sposoby i środki, aby cię zatrzymać.
W prawdziwiej miłości nie ma wzajemnego uzależnienia, lęku i strachu, zaborczości, żądań. Miłość mogą tworzyć tylko wolni ludzie, a nie niewolnicy.
Paradoksalnie zacząłem kochać wtedy, gdy odstawiłem narkotyk uznania i pochwały, bycia kochanym. Gdy zacząłem widzieć osoby, sytuacje, rzeczy takimi, jakimi są w rzeczywistości – bez uwarunkowań, pojęć, przesądów, wyobrażeń i etykietek.
Teraz mogę cieszyć się konkretnym, wartościowym pokarmem: pracą, zabawą, radością, śmiechem, towarzystwem, przyjemnościami zmysłowymi i umysłowymi. Badam świat i delektuję się nim, nie maszerując w rytm bębnów społeczeństwa.
Zadowalam się niewielką ilością rzeczy, ale cieszę się z nich intensywnie. Raduję się bez potrzeby zawłaszczania tego, co sprawia mi radość.
Gdy kogoś widzę, orkiestra gra piękną melodię, coś jak symfonia. Ale kiedy ta osoba odejdzie, orkiestra grać nie przestaje. A gdy spotkam kogoś innego, pojawia się inna melodia, równie zachwycająca. A kiedy jestem sam, orkiestra gra nadal. Ma olbrzymi repertuar, nigdy grać nie przestaje. Pozwalam tej muzyce płynąć, przemijać, nie zatrzymuje jej.
Gdyby jakiś konkretny fragment skupił moją uwagę i krzyknąłbym do orkiestry „Grajcie to wciąż od nowa!”, to nie byłaby już symfonia. To nie byłby już ten sam wyjątkowy koncert, gdzie każdy dźwięk jest niepowtarzalny.
W porę uświadomiłem sobie własne zaprogramowanie. Jaka to ulga wydostać się z więzienia. cdn.